wtorek, 10 listopada 2015

W zasadzie nie wiem czy to dobrze

Życie

Nastanie noc,
a potem dzień.

Albo nie.

***

Jak żyć i umierać

Boję się, tak bardzo się boję.
Bo nie wiem, czy nie umrę
ze strachu.

***

Rozłąka

Usiadłam na fotelu bujanym,
lekko się kołysząc zapaliłam fajkę.
Założyłam gumową rękawicę
i przy użyciu nożyczek zaczęłam odcinać.
Ciach! Odcięłam Facebook.
Ciach! Odcięłam Whatsapp.
Ciach! Odcięłam Snanpchat.
Ciach! Odcięłam Gmail.
Ciach! Wikipedia. Ciach! Google.
Następnie odpięłam wi-fi.
A potem odłączyłam od siebie telefon.

Wtem ktoś zapukał do drzwi.
Co się z tobą stało? - zapytała.
Nic. Mnie już po prostu nie ma.
I przestałam oddychać.

***

Widziałam dzisiaj w krakowskiej mężczyznę, który ubierał kosz na śmieci w swoją kurtkę. Ludzie są  jednak lepsi, niż nam się wydaje.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Hiperwitaminoza

I w tym alkoholowym upojeniu, alkoholowym amoku zaczęłam mówić. Mówić zupełnie od rzeczy, mówić do ludzi rozmawiających przy barze, mówić do naszych współczesnych, kazimierskich hipsterów. A co wy na pracę w korporacji? Zadałam to pytanie bełkocząc, brzmiało pewnie zupełnie inaczej, ale pomimo różnicy w słowach, chodziło mi właśnie o to. Chciałam wiedzieć, co oni myślą.
- Nie można iść do korporacji. Trzeba tworzyćpowiedziała, a ja zapadłam się pod ziemię.

Odeszłam stamtąd, zewsząd, ze Śledzia. A te słowa dudniły mi w głowie, wirowały i pulsowały. Ledwo przytomna dotarłam do domu. Trzeba tworzyć. Bezdenne powtarzanie tej frazy przez mój mózg. Przez cały czas, od tamtej pory aż do tej. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. 


Czy to jest właśnie to?



Trzeba tworzyć.


***

- I chodzi o to, że nawet jak już smog zniknął, a krakowskie powietrze się oczyściło, ja nadal nie mogę oddychać. Wyszło słońce, a ja nie potrafię wyjść z domu, z pokoju, z łóżka. Czuję, że zupełnie nie mam po co. Czuję swą bezużyteczność. Jakby ogarnęła mnie świadomość tego, że świat żyje beze mnie i gdyby mnie zabrakło, nic nie zmieni się w jego funkcjonowaniu. Nie jestem potrzebna tobie, nie jestem potrzebna Krysi, nie jestem potrzebna nikomu. I kiedy już wyjdę z domu, patrzę na te wysokie budynki wokół i wyobrażam sobie, że jestem na górze. Wiatr owiewa moje ciało a ja daję się mu ponieść i po prostu skaczę. Takie mam ostatnio myśli.
- To normalne, każdego dopada z czasem jesienna depresja. Kup sobie jakieś witaminy.
- Witaminy.

***

Miałam jeszcze jedno, ale zapomniałam. No i nie mam.

piątek, 6 listopada 2015

Palec już tak bardzo nie boli

tak teraz siedzę i patrzę

Nowy wpis miał się pojawić dwa dni temu. Jednak po napisaniu tekstów, około trzeciej, może czwartej w nocy, położyłam się spać bez publikowania nie całkiem przekonana o ich wartości. Następnego dnia rano, czyli około południa, postanowiłam je wydrukować. Następnie posiekałam je dość drobno, w kostkę. Podsmażyłam na oliwie z oliwek doprawiając delikatnie pieprzem, solą, tymiankiem i oregano. Ach, jeszcze szczypta kardamonu do smaku. Na koniec smażenia zmniejszyłam ogień do minimum i dorzuciłam jagody goji. Et voila! Zjadłam moje teksty, polane jeszcze świeżo tłoczoną oliwą z oliwek, z okruchami chleba grahama popijając czerwonym Bordeaux rocznik 2015. Pół godziny później wyrzygałam wszystko. Dokładnie takie było przeznaczenie tych tekstów.

***

Robię sobie opatrunek na oczach lekarza. Mam głęboką ranę ciętą na palcu.
- Jest pani pewna, że to tak powinno się zrobić?
- Słucham? Chce się pan zamienić?
- Nie, nie, skądże znowu, ja tylko obserwuję.
Kładę gazę, potem plaster, potem jeszcze taśmę klejącą i rozglądam się za bandażem.
- Siostro, bandaż poproszę - mówię głośno i stanowczo.
- Niestety w przychodni nie pracuje żadna pielęgniarka - odpowiada mi lekarz profesor specjalista chirurg urazowy - A i bandaży też nie mamy. 
- Jak to nie macie? To jak mam opatrzyć tą ranę?
- A właśnie, może mogłaby pani wyskoczyć do apteki, jest niedaleko, o tam, za rogiem. Jakby pani kupiła trochę środków opatrunkowych to byłoby zdecydowanie łatwiej.
Poprosiłam moją Marysię, która mnie tu przywiozła po wypadku, aby poszła po te nieszczęsne bandaże. Gdy na nią czekałam, starałam się wytłumaczyć panu doktorowi jak powinno się trzymać skalpel. Poćwiczyliśmy nawet różne sposoby cięcia na pomelo, które akurat miał w gabinecie.
- Nie było bandaży. Mam za to dwie paczki gumek o smaku bananowym i kawałek firanki, który pani w aptece była tak miła obciąć dla mnie.
- Nada się. Panie doktorze, proszę tu przytrzymać. A tak w ogóle to bananowe są do dupy.
- Wiem właśnie.
Owinęłam cały palec oraz resztę dłoni.
- Dobrze, opatrunek gotowy. Niestety nastąpiły powikłania i pacjentka zmarła w ich wyniku - wyrzekłam, po czym wyzionęłam ducha. Marysia zapłakała, a lekarz poszedł do sklepu. Po pomelo.

***

Byłam dzisiaj w kinie pod baranami na niszowym filmie o homoseksualiście, który pewnego dnia stwierdził, że wyrzeknie się gejostwa i zostanie pastorem. Mniej więcej piętnaście minut przed końcem filmu na salę wszedł żul - w zimowym płaszczu i z otwartym piwem wystającym z kieszeni. Usiadł na fotelu jak gdyby nigdy nic. Byłam w szoku, reszta osób obecnych w kinie tak samo. W życiu nikt z nas by nie powiedział, że żule też interesują się niszowym kinem.

***

Przechadzam się krakowskimi uliczkami, wolno spacerując i oddychając głęboko. Popełniam tym samym stopniowe samobójstwo. Z każdym wdechem drobniutkie fragmenty smogu docierają do moich płuc i tworzą tam własne kolonie komórek nowotworowych. 
Mijam wielu ludzi, tak przechadzając się. A i oni także mnie mijają. Niektórzy mają maski. Co ja mówię, wszyscy mają maski. Ja jednak pozwalam na tworzenie nowych istnień wewnątrz mnie i odrzucam wszelkie maski, które podkładają mi pod nos krakowskie przekupki stojące gdzieniegdzie.
I choć idę na śmierć, to wiem, że umieranie potrwa jeszcze długo. Może nawet całe życie.

***

Funkcjonowanie bez palca wskazującego lewej ręki jest bardzo uciążliwe. Nigdy nie pozwólcie, aby wam go amputowali.

***

Znowu weekend się zbliża, a ja znowu się zeszmacę.