wtorek, 8 grudnia 2015

Spotkania

Bywa tak, że po prostu nie da się pisać. Znaczy da się, ale tylko jakieś gówno. Postanowiłam oszczędzić tego wszystkim i wychodzę z ukrycia dopiero teraz. 

Nic nie można na siłę.

***

Piątek. Czarny piątek. Na zewnątrz -2 stopnie, piździ jak w kieleckim, wejdę do krakowskiej ogrzać się, pomyślałam naiwnie. Jak jestem w pobliżu to kupię kurtkę, bo zima za pasem. Już przy wejściu było podejrzanie tłoczno. Weszłam do środka a tam istny armagedon. Ludzie biegają we wszystkie strony, krzyczą, tratują się, przepychają. Są ich tam miliony. Zaglądam do reserved a tam cztery kobiety biją się o kurtkę. Pierwsza wyrwała drugiej pęk włosów. Druga odpowiedziała dźgnięciem sztyletem. Trzecia oskalpowała drugą, a czwarta zastrzeliła pozostałe trzy.
Idę, a właściwie przedzieram się, dalej. Moja kurtka jest na drugim końcu galerii. Przepycham się, walczę na łokcie, uderzam kilka razy kogoś pięścią. Mijam tysiące, setki, miliardy dziewczyn z mnóstwem toreb zawieszonych dumnie na przedramionach. Co chwilę, z każdej strony, ze sklepów docierają do mnie okrzyki triumfu i radości przeplatające się z wrzaskami przepełnionymi złorzeczeniami i przekleństwami. Próbuję iść na przód, ale wydaje mi się że stoję w miejscu. Przeprawa trwa około siedmiu godzin. Gdy w końcu docieram do wejścia do sklepu, pan ochroniarz zasuwa kratkę i zamyka sklep.
Kurwa no i nie kupię kurtki 10% taniej. 

***

Tramwaje są miniaturami współczesnego świata. Przegląd od A do Z. Im dłużej jadę, tym więcej smaczków wyłapuję.  Jak powinno się obchodzić dzień 6-ego grudnia? Otóż tak:
"No zemdlałam w mieszkaniu. Tomka akurat nie było. Jak wrócił to już się obudziłam. No w pracy był pierwszy dzień. W szpitalu. Ale słuchaj mamuś, co do mikołaja. Rozmawiałam z tatą i prosił żebym wybrała coś dla ciebie. Ale może lepiej sama sobie coś kup. No bo ja nie wiem co by ci się przydało. Kupię ci jakąś bluzkę, jakiś kosmetyk i co? A tak ty sobie wybierz coś co potrzebujesz, a ja ci oddam kasę. Tylko nie przyznawaj się tacie, że sama to kupiłaś. No, po stówce ma każda z nas."

***

Dzień dobry kierowniczko, zbieram na jedzenie. Dzień dobry kotusiu, zbieram na jedzenie. 

***

Przeglądam konkursy poetyckie. Z nudów i dla rozrywki chcę coś gdzieś wysłać. Konkurs Biblioteki miasta Kędzierzyn-Koźle. Gdzie to w ogóle jest? Nieważne. Dobrze zasady dość proste, pięć wierszy akurat mam, ale zaraz, stop, co to. Oznaczone godłem. WTF? Odpada! Drugi konkurs miasta Sosnowiec. Odpada! Kolejny już odbywa się w Krakowie. Nagroda główna Kryształowe Pióro. O ja pierdolę. Odpada! Ostatni to konkurs organizowany przez wydawnictwo imienia jakiegoś świętego. Jest nawet nagroda pieniężna. Wspaniale, o to chodziło. Drukuję mój wiersz o biseksualizmie, wcześniej dbając o ładny font (że niby pisane maszyną) i odpowiednie odstępy. Wkładam do dużej koperty. Spoglądam jeszcze na reguły należy zgłosić jeden wiersz o tematyce religijnej, patriotycznej lub przyrodniczej, okej pasuje. Zaklejam, adresuję i idę na pocztę aby wysłać. Pani w okienku je ciasto, chyba szarlotkę i popija kawą zaparzoną w szklance. Gdyby wiedziała co jest w mojej kopercie, jaka wielka sztuka, ile sławy i pieniędzy, to zajęłaby się moim listem tak szybko, że aż szarlotka stanęłaby jej w gardle, a jabłka wychodziły nosem. Jakąś godzinę później dostaję znaczek i stempel (może to jest to godło, o które wcześniej chodziło?). Poszło. O wynikach poinformuję.

***

- Twoje koleżanki z liceum wychodzą za mąż, rodzą dzieci, pracują w zawodzie. O popatrz, tu mi się na fejsie wyświetliło, Monika wzięła ślub w ostatnią sobotę. A wiesz, że Kaśka urodziła drugie dziecko? Jej mąż jest z Warszawy, ma jakąś firmę...
- Mamo, nie obchodzi mnie to...
- ...podobno współpracuje z Anglikami. Ach, oni muszą mieć dużo kasy. Takim to niczego nie brakuje. A ty ani męża, ani nawet chłopaka na horyzoncie. No nie wspomnę już o dzieciach. Pracy też się żadnej nie chwycisz, bo jesteś zbyt wybredna. Popatrz na swoje koleżanki z liceum, one wszystko mają. A ty? Co ty masz?
- Gówno. I wolność.

***

Widziałam ją na Szewskiej. Tak, to na pewno była ona. Napotkałam jej wzrok. Idąc z naprzeciwka rzuciła mi spojrzenie, więc zaintrygowana postanowiłam się przyjrzeć. Od razu ją rozpoznałam. Miała na sobie ten sam czerwony płaszcz i przez ułamek sekundy dostrzegłam ten sam smutek w oczach. To ona powiedziała w Śledziu dźwięczące do dziś w moich uszach dwa słowa: trzeba tworzyć.

wtorek, 10 listopada 2015

W zasadzie nie wiem czy to dobrze

Życie

Nastanie noc,
a potem dzień.

Albo nie.

***

Jak żyć i umierać

Boję się, tak bardzo się boję.
Bo nie wiem, czy nie umrę
ze strachu.

***

Rozłąka

Usiadłam na fotelu bujanym,
lekko się kołysząc zapaliłam fajkę.
Założyłam gumową rękawicę
i przy użyciu nożyczek zaczęłam odcinać.
Ciach! Odcięłam Facebook.
Ciach! Odcięłam Whatsapp.
Ciach! Odcięłam Snanpchat.
Ciach! Odcięłam Gmail.
Ciach! Wikipedia. Ciach! Google.
Następnie odpięłam wi-fi.
A potem odłączyłam od siebie telefon.

Wtem ktoś zapukał do drzwi.
Co się z tobą stało? - zapytała.
Nic. Mnie już po prostu nie ma.
I przestałam oddychać.

***

Widziałam dzisiaj w krakowskiej mężczyznę, który ubierał kosz na śmieci w swoją kurtkę. Ludzie są  jednak lepsi, niż nam się wydaje.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Hiperwitaminoza

I w tym alkoholowym upojeniu, alkoholowym amoku zaczęłam mówić. Mówić zupełnie od rzeczy, mówić do ludzi rozmawiających przy barze, mówić do naszych współczesnych, kazimierskich hipsterów. A co wy na pracę w korporacji? Zadałam to pytanie bełkocząc, brzmiało pewnie zupełnie inaczej, ale pomimo różnicy w słowach, chodziło mi właśnie o to. Chciałam wiedzieć, co oni myślą.
- Nie można iść do korporacji. Trzeba tworzyćpowiedziała, a ja zapadłam się pod ziemię.

Odeszłam stamtąd, zewsząd, ze Śledzia. A te słowa dudniły mi w głowie, wirowały i pulsowały. Ledwo przytomna dotarłam do domu. Trzeba tworzyć. Bezdenne powtarzanie tej frazy przez mój mózg. Przez cały czas, od tamtej pory aż do tej. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. Trzeba tworzyć. 


Czy to jest właśnie to?



Trzeba tworzyć.


***

- I chodzi o to, że nawet jak już smog zniknął, a krakowskie powietrze się oczyściło, ja nadal nie mogę oddychać. Wyszło słońce, a ja nie potrafię wyjść z domu, z pokoju, z łóżka. Czuję, że zupełnie nie mam po co. Czuję swą bezużyteczność. Jakby ogarnęła mnie świadomość tego, że świat żyje beze mnie i gdyby mnie zabrakło, nic nie zmieni się w jego funkcjonowaniu. Nie jestem potrzebna tobie, nie jestem potrzebna Krysi, nie jestem potrzebna nikomu. I kiedy już wyjdę z domu, patrzę na te wysokie budynki wokół i wyobrażam sobie, że jestem na górze. Wiatr owiewa moje ciało a ja daję się mu ponieść i po prostu skaczę. Takie mam ostatnio myśli.
- To normalne, każdego dopada z czasem jesienna depresja. Kup sobie jakieś witaminy.
- Witaminy.

***

Miałam jeszcze jedno, ale zapomniałam. No i nie mam.

piątek, 6 listopada 2015

Palec już tak bardzo nie boli

tak teraz siedzę i patrzę

Nowy wpis miał się pojawić dwa dni temu. Jednak po napisaniu tekstów, około trzeciej, może czwartej w nocy, położyłam się spać bez publikowania nie całkiem przekonana o ich wartości. Następnego dnia rano, czyli około południa, postanowiłam je wydrukować. Następnie posiekałam je dość drobno, w kostkę. Podsmażyłam na oliwie z oliwek doprawiając delikatnie pieprzem, solą, tymiankiem i oregano. Ach, jeszcze szczypta kardamonu do smaku. Na koniec smażenia zmniejszyłam ogień do minimum i dorzuciłam jagody goji. Et voila! Zjadłam moje teksty, polane jeszcze świeżo tłoczoną oliwą z oliwek, z okruchami chleba grahama popijając czerwonym Bordeaux rocznik 2015. Pół godziny później wyrzygałam wszystko. Dokładnie takie było przeznaczenie tych tekstów.

***

Robię sobie opatrunek na oczach lekarza. Mam głęboką ranę ciętą na palcu.
- Jest pani pewna, że to tak powinno się zrobić?
- Słucham? Chce się pan zamienić?
- Nie, nie, skądże znowu, ja tylko obserwuję.
Kładę gazę, potem plaster, potem jeszcze taśmę klejącą i rozglądam się za bandażem.
- Siostro, bandaż poproszę - mówię głośno i stanowczo.
- Niestety w przychodni nie pracuje żadna pielęgniarka - odpowiada mi lekarz profesor specjalista chirurg urazowy - A i bandaży też nie mamy. 
- Jak to nie macie? To jak mam opatrzyć tą ranę?
- A właśnie, może mogłaby pani wyskoczyć do apteki, jest niedaleko, o tam, za rogiem. Jakby pani kupiła trochę środków opatrunkowych to byłoby zdecydowanie łatwiej.
Poprosiłam moją Marysię, która mnie tu przywiozła po wypadku, aby poszła po te nieszczęsne bandaże. Gdy na nią czekałam, starałam się wytłumaczyć panu doktorowi jak powinno się trzymać skalpel. Poćwiczyliśmy nawet różne sposoby cięcia na pomelo, które akurat miał w gabinecie.
- Nie było bandaży. Mam za to dwie paczki gumek o smaku bananowym i kawałek firanki, który pani w aptece była tak miła obciąć dla mnie.
- Nada się. Panie doktorze, proszę tu przytrzymać. A tak w ogóle to bananowe są do dupy.
- Wiem właśnie.
Owinęłam cały palec oraz resztę dłoni.
- Dobrze, opatrunek gotowy. Niestety nastąpiły powikłania i pacjentka zmarła w ich wyniku - wyrzekłam, po czym wyzionęłam ducha. Marysia zapłakała, a lekarz poszedł do sklepu. Po pomelo.

***

Byłam dzisiaj w kinie pod baranami na niszowym filmie o homoseksualiście, który pewnego dnia stwierdził, że wyrzeknie się gejostwa i zostanie pastorem. Mniej więcej piętnaście minut przed końcem filmu na salę wszedł żul - w zimowym płaszczu i z otwartym piwem wystającym z kieszeni. Usiadł na fotelu jak gdyby nigdy nic. Byłam w szoku, reszta osób obecnych w kinie tak samo. W życiu nikt z nas by nie powiedział, że żule też interesują się niszowym kinem.

***

Przechadzam się krakowskimi uliczkami, wolno spacerując i oddychając głęboko. Popełniam tym samym stopniowe samobójstwo. Z każdym wdechem drobniutkie fragmenty smogu docierają do moich płuc i tworzą tam własne kolonie komórek nowotworowych. 
Mijam wielu ludzi, tak przechadzając się. A i oni także mnie mijają. Niektórzy mają maski. Co ja mówię, wszyscy mają maski. Ja jednak pozwalam na tworzenie nowych istnień wewnątrz mnie i odrzucam wszelkie maski, które podkładają mi pod nos krakowskie przekupki stojące gdzieniegdzie.
I choć idę na śmierć, to wiem, że umieranie potrwa jeszcze długo. Może nawet całe życie.

***

Funkcjonowanie bez palca wskazującego lewej ręki jest bardzo uciążliwe. Nigdy nie pozwólcie, aby wam go amputowali.

***

Znowu weekend się zbliża, a ja znowu się zeszmacę.


środa, 28 października 2015

W bardzo krótkim czasie stanę się popularna

jeszcze inniejszy świat


M: No więc zrobimy tak. Podaj mi globus.
K: Jaki globus?
M: No globus, mamy przecież globus. 
K: Nie, nie mamy. Ja nigdy nie miałam. A też nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek przyniósł jakiś globus.
M: Dobra, niech będzie bez globusu. Włącz Google Maps.
K: Okej, mam. Co teraz?
M: Oddal mapę, tak żeby było widać cały świat. Ja zamykam oczy i trafiam palcem w jakieś miejsce. Tam pojedziemy.
K: O boże, geniusz! Oddaliłam, możesz trafiać.
M: No więc jedziemy do.. przybliż. Burundi. I zajebiście. To nasz najbliższy cel.
K: No nie wiem. Co to w ogóle jest to Burundi? Co tam jest? No nie wiem, ja nigdy nie chciałam pojechać do Burundi.
M: Pomyśl. Ja też o tym nie słyszałem. I to właśnie mnie przekonuje. Pojedziemy tam na miesiąc, będziemy robić zdjęcia, dużo zdjęć i zaczniemy je wrzucać na Fejsa. Ten fejm, ten prestiż, te lajki. Ludzie będą żyć naszym życiem. Po powrocie do kraju artykuł dla Trawelera i bach! Jesteśmy sławni!
K: O boże, geniusz!
M: A teraz, chcesz się ruchać?
K: O boże, geniusz!

***

Takie różne historie podsłuchuję. W jednym domu mieszka sześć lesbijek. Dwie pary plus dwie osobno. No i tak sobie żyją wszystkie w jednym domu. Skąd ich się tyle zebrało w jednym miejscu? Nie wiem. Wewnątrz swojego środowiska dobrze się funkcjonuje, więc nie narzekają. Szkoda, że nie umiem z nimi rozmawiać, bo może jeszcze coś ciekawego by opowiedziały. 
Młody chłopak opowiada o swoim życiu. Rodzice się rozstali: ojciec pił i ćpał, więc matka powiedziała, że ona pierdoli takie życie. Poświeciła się pracy i dzieciom, a męża wyrzuciła z domu. Po pewnym czasie zaczęła się spotykać z kobietą. Poznały się w pracy i jedna wspierała drugą w trudnych chwilach. Nagle zaczął mieć matkę lesbijkę.
Żeby usłyszeć takie historie musiałam pojechać na Wyspy robić kanapki w fabryce. Bo u nas nie mówi się o takich rzeczach. Taki nasz piękny, zaściankowy świat.

***

Czekam na rozmowę o pracę, siedzę jak na szpilkach. W piżamie (najpierw napisałam "pidżamie", bo niektórzy tak piszą, ale ja tak bardzo nienawidzę, gdy ludzie to robią - co się ze mną stało?) i pod kołderką. Ważą się moje losy, tu w tym pokoju. Stanę się elementem machiny lub jeszcze przez moment Coś obroni mnie przed tym zgubnym losem. Czekam.

***

Niechcący hoduję pluskwiaki, w łazience. Codziennie w nocy, gdy idę wziąć prysznic, one wyłażą z norek. Z każdym dniem jest ich więcej. Pełzają szybciutko w okolicach dywanika. Boję się ich. Boję się, że pewnego dnia wejdą na moje rzucone ubranie. A potem przepełzną na mnie i dostaną się do mojego krwiobiegu. Naukowo potwierdzone jest bowiem, że lubią wilgotne środowisko. Zaczną pluskać się w mojej krwi, pływając w te i wewte. Będą mnie pić. Pożerać od środka, obezwładniać i wysysać myśli. Same zaczną przybierać moje poglądy i korzystać z mojej wiedzy. Posiądą mnie i stworzą własne królestwo. A ja będę wtedy jeszcze bardziej nikim. Dlatego codziennie w nocy, gdy idę wziąć prysznic, unicestwiam je, jednego po drugim. Z każdym dniem jest ich coraz więcej.

***

Był sobie piesek. Wszyscy nazywali go Felek, choć tak naprawdę on sam osobiście nigdy nie czuł się Felkiem. Wiódł spokojne, można by wręcz rzec sielskie, życie. Jego rodzina, sąsiedzi, koledzy i koleżanki (a tych miał na pęczki) uważali Felka za niezwykle radosnego, sympatycznego i grzecznego psiaka.
Pewnego pięknego, słonecznego dnia, takiego, w którym to wszystko wydaje się łatwiejsze, dobrze się oddycha i nie narzeka się tyle co zwykle, Felek wbiegł pod jadący samochód i zginął na miejscu.

***

dalej znawcy! przybywajcie!
mnóżcie się, atakujcie!
krytykujcie,
obrażajcie,
poniżajcie, ubliżajcie!
czekam na was z słowem, tarczą.
bo opinie są potrzebne!
a nie, sorry, mam was w dupie.

poniedziałek, 19 października 2015

Chwilowy kryzys wieku młodego objawiający się rysowaniem śmierci na marginesach

inny świat

Gwoli wstępu.

***

Czasem czuję, jakby coś ściskało moje wszystkie wnętrzności. Tak zaledwie przez krótką chwilę, nie dłużej. Paraliżujące doświadczenie. I szepcze. Aha, popatrz na tą rzecz, pamiętasz? O czym ona ci przypomina? Tak, właśnie, to wtedy. To wtedy było dobrze. Już tak nie będzie. No to teraz cierp. To tak zwana bezlitosność rzeczy martwych. Próbuje normalnie żyć, prawda? Nie da się, nie da się, nie da. Moje życie już i tak nie jest normalne. Ba, nigdy nie będzie. Zbyt się przejmuję, zbyt analizuję, zbyt rozpamiętuję. A to tak bardzo nie zależy od mej woli.

***

Boję się. Każdego dnia coraz bardziej się boję. Tego, że moje życie może nie mieć żadnego znaczenia. Przeminie niezauważone. Pozostanie jedynie w pamięci ludzi, który również umrą. A wtedy nie pozostanie nic. Zupełnie nic. Ponigdy nic. Chcę coś robić, naprawdę chcę. Zmienić to, naprawić wszystko, obudzić się, wstać, podnieść i zrobić. Tylko się boję.

***

No i jesteś na imprezie. Fajne towarzystwo, wesołe, pijesz drinki, w tle ciemno i muzyka taka skoczna, taneczna. Jest tam ten młodszy chłopak. Jakoś nagle siedzicie obok siebie. "Oj no zimno trochę" mówi on przykrywając siebie i ciebie kocem. Zaczynacie się dotykać. Oczywiście inicjujesz to ty, bo on w tych sprawach jest ciotą. Wszyscy dookoła patrzą, ale niby nic nie widzą. Z pewnością widzą, ale nie zważasz na to wtedy. On się odważa, dotyka bardziej. Coś tam czujesz, ale tak naprawdę to jednak nic. No nic. Nie możesz dojść. Czy to jego ciotowatość, czy brak nastroju, czy nieodpowiednia osoba, czy o co kurwa chodzi? Nie wiesz, ale udajesz, że dochodzisz. Niech już da spokój, bo on już dawno temu doszedł. Potem myślisz tylko. Zabijcie mnie. Po co coś ze mną nie tak?

***

Wyznaczanie celów według modelu SMART oraz analiza SWOT prowadzenia bloga

napisać
myśli
być odczytanym
nierealne
przez jakiś czas

Mocne strony: Prowadzenie bloga wiąże się tylko i wyłącznie z pozytywnymi konsekwencjami. Ustalmy na przykłąd, że będzie to lajfstajlowo-podróżniczy blog z mnóstwem porad. Sukces murowany! Zlecą się jak sępy, jak wrony, orły, jastrzębie, sowy i gołębie - czytelnicy i reklamodawcy. Zarobię, karierę zrobię, a potem będą mnie zapraszać na prelekcje. Pani dzisiaj nam opowie jak Social Media oddziałują na was drogie dzieci. Słuchajcie Pani uważnie, bo Pani wie jak zarabiać pieniążki. Jak będziecie słuchać, to kiedyś może też założycie bloga i będziecie taplać się w złotku. Cokolwiek, no boże, wrzucę kilka zdjęć z Chin, podpiszę jaka frajda, opiszę co, jak, gdzie i za ile. Oh, dodam przepis kulinarny. Et voilà!

Słabe strony: brak (tylko mi pożrą prywatność)

***

- Każdy musi mieć notatki z wykładów. Obowiązkowo! A ja będę chodził i sprawdzał.
Robimy zadania, a on chodzi po sali wte i wewte.
- Widzę, że pani tu kogoś powiesiła na marginesie.
- Tak.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie mnie..
- Nie, jeszcze nie. Powiesiłam siebie. Powiesiłam, bo nie widzę sensu. A tutaj, o, obok zastrzeliłam jeszcze kogoś. Wie pan kogo? Też siebie. Taki mam ból istnienia. Robię coś, czego nie chcę. Uczę się czegoś, co się nie przyda. Jestem tu tylko dla papierka i żeby rodzice mogli się chwalić znajomym "Tak, Anetka się już obroniła, jest magistrem. Teraz znajdzie pracę w dużej korporacji, będzie tam robić ważne rzeczy.". A ja nie chcę, och jak bardzo ja nie chcę. Dlatego będąc na wykładzie popełniłam samobójstwo na marginesie. Taki mam ból istnienia.
- Co tak pani zamilknęła? Powiedziałem, że mam nadzieję, że jeszcze nie mnie..
- Nie, jeszcze nie.
I znowu chodzi po sali wte i wewte.

***

Bądźmy poważni. Większość to wymysł, ale nie wszystko. Czasem przemycę coś prawdziwego. Tak jak to prawdziwe zdjęcie, z prawdziwych Chin, zrobione w prawdziwym chińskim pociągu. Zazwyczaj będę pisać co mi wena do głowy przyniesie, ale podzielić się też chcę. Tym co było. Bo tutaj dobre myśli walczą ze złymi, a wspomnienia z teraźniejszością. Większość to i tak bujda.